Na życzenie przyjeżdzamy do klienta
Media o nas
Swaty elity - Duet w tygodniku POLITYKA
Pokolenie, które przeprowadziło transformację ustrojową i
zbudowało polski biznes, rozkręcając korporacje, przeszło przez wielką falę
rozwodów, kolejnych partnerów szuka w biurach matrymonialnych. Po dawnemu. Niby
starych, ale jednak nowych.
Ci, którzy próbowali różnych dróg, mówią najczęściej, że
najgorszy jest Tinder. A ci, którzy dobrze znają się na swataniu dodają, że
algorytmy stosowane przez tego typu portale randkowe w przypadku
dojrzałych i bardziej zamożnych ludzi, po prostu się nie sprawdzają. Choćby
dlatego, że sugerują potencjalnych kandydatów na partnerów, których sobie
pokazują, opierając się głównie na ich fizycznej atrakcyjności, wyliczaną przez
algorytm oceniający jakość fotografii. Klienci, których zawodowi swaci uważają
za ciekawe osoby, z pełnym przekonaniem przedstawią innym klientom, Mimo, że
nie łapią się na kryteria algorytmu. Bo zatrzymali się na estetyce sprzed
dwudziestu lat i za sweter, który mają na sobie na zdjęciu, algorytm odjąłby im
punkty.
Zmęczenie materiału decyduje o tym, że średnie pokolenie
wychodzi powoli z internetu. Według badań co czwarta para poznała
się w sieci; zważywszy jednak, ile randek musieli odbyć i jak wiele
rozczarowań było po drodze, skuteczność internetu okazała się niewielka. Jedna
czwarta wprawdzie znalazła, jednakże trzy czwarte zmarnotrawiły lata. Choćby
dlatego, że prawie połowa użytkowników portali randkowych woli
poprzestać na spotkaniach w sieci (raport Tindera, 2023 r.).
Niby wciąż można poznać się w pracy, ale im wyżej jest
się w hierarchii, tym ryzyko zawodu wyższe. I tak warstwa starszych i tych
zamożniejszych Polaków, po latach klikania w sieci, wraca pod skrzydła starych,
dobrych biur matrymonialnych. Służących już nie tylko wydawaniu za mąż i
organizowaniu ożenku. Najstarsze biura
matrymonialne działają nieprzerwanie od wielu lat. Niektóre, jak sieć
Duet Centrum, mają w kraju po kilka oddziałów, a w swoim portfolio po kilka
tysięcy profili. Coraz częściej zgłaszają się też do nich single mieszkający
za granicą. W samej stolicy działa ich kilkanaście, wśród nich kilka
określa się mianem "biura dla wyższych sfer". Coraz częściej powstają
kolejne takie miejsca. Jednak na rynku utrzymują się te najlepsze. Komputer
służy tam jedynie za podręczną bazę danych. Cała reszta to zakrojony na kilka
miesięcy, czasem na dłużej, nowy życiowy projekt.
Po co biuro matrymonialne?
Za pierwsze sito w ekskluzywnych biurach matrymonialnych
służy cena usługi. Ponieważ zdolność opłacenia kilku, często kilkunastu
tysięcy złotych rachunku, też jest jakąś miarą poziomu usługi i odniesionego
sukcesu. Ktoś, kto decyduje się zainwestować w usługę zeswatania, zwykle już
na starcie traktuje sprawę poważnie. Nie zgłasza się tam, żeby sobie
pogadać przez telefon.
W internecie większość osób kłamie na swój temat. W biurach
matrymonialnych nie da się. Swaci z Duet Centrum odwiedzają klientów w ich
środowiskach, a podstawą do zawarcia współpracy jest osobista rozmowa, czasem
trwająca parę godzin. Konsultanci Duetu bywają czasem w zaskakujących
miejscach, jak np. położony na wielohektarowej działce pałacyk na Śląsku czy
prezesowski gabinet w potężnej spółce, do którego wchodzą zapowiedziani jako
wspólnicy czy biznesowi doradcy. Ale także w domu, w którym oprócz nowej
klientki przyjmuje ich nastolatek kibicujący mamie w poszukiwaniu kogoś
fajnego. Na resztę życia. Jeśli przedstawiciel Duetu ma wątpliwości, może
poprosić o dokumenty np. potwierdzające wykształcenie czy rozwodowe. To taki
rodzaj bezpiecznika, a dla klientów dowód i pewność, że skoro ich wiarygodność
została zweryfikowana, podobnie będzie z potencjalnymi kandydatami.
Biznesmeni idą do biura matrymonialnego
Mężczyźni zgłaszający się do biur matrymonialnych,
najczęściej są atrakcyjni dla kobiet ze swojego otoczenia. Bo np. zbudowali
ogromne przedsiębiorstwo, mają nazwisko w branży lub dorobili się prestiżowych
tytułów naukowych. Gdyby szukali miłości w swoim środowisku, mieliby
w kim wybierać. Ale mieliby też sporo do zaryzykowania. Włożyli niemały wysiłek
w to, co budowali, często kosztem swojego życia prywatnego. I, zwykle już na
początku, mówią swoim doradcom: szukam partnera spoza
mojego środowiska.
- Klienci mówią nam, że przejawy zainteresowania ze
strony współpracowników czy podwładnych im schlebiają, ale zupełnie nie biorą
pod uwagę tych osób jako potencjalnych partnerek. Bo romans może być fajną
sprawą wtedy, kiedy trwa, a gdy się kończy, staje się źródłem problemów. Rzadko
kiedy ktoś, kto długo budował swoją pozycję, pozwala sobie na to, by stać się
zakładnikiem zaprzeszłego romansu. – mówi Pan Paweł Niemiec,
właściciel i założyciel biura matrymonialnego Duet Centrum. Nikt
przecież nie chce, aby pracownicy plotkowali na przerwie o osobistych
przygodach. Jeśli buduje się coś latami, z pełnym zaangażowaniem, wieloma
wyrzeczeniami i z nadzieją, że firma przetrwa pokolenia, lepiej, aby na
marginesach nie było takich problematycznych opowieści. Publiczne pranie
brudów zrujnowało już wizerunek niejednej legendarnej polskiej firmie budowanej
przez całe rodziny.
Ekspertki i celebrytki również stawiają na klasyczne biura matrymonialne
Choć to się powoli zmienia, biura matrymonialne ciągle
jeszcze częściej odwiedzają kobiety. Ekspertki, właścicielki biznesów,
nierzadko publicznie rozpoznawalne. Zapracowane, niezależne. Niektóre
proszą na początek, żeby znaleźć im "normalnego" faceta z poczuciem
własnej wartości, który nie będzie stremowany, gdy ktoś poprosi ją o autograf.
Najczęściej są w średnim wieku. I są ciekawe, co jeszcze
życie im przyniesie. W ich przypadku wyjście poza środowisko często łączy
się z potrzebą uwolnienia się od roli przedsiębiorcy czy szefowej. Albo
wręcz przeciwnie, z nieumiejętnością wyłączenia tych skryptów, co przekłada się
na sercowe porażki Bo sukces w budowaniu osobistej marki może iść w parze z
frustracją, ze zmęczeniem nieustannym byciem sprawczą. Z ogólnym zmęczeniem
wieloletnim funkcjonowaniem w realiach dworu, koterii albo też z dźwiganiem na
własnych barkach emocji wielu ludzi, którymi się na co dzień zarządza.
- To nierzadko przekłada się na zachowania, które -
patrząc z boku, wydają się dość absurdalne. Pewną naszą klientkę irytowało,
m.in. gdy mężczyzna, z którym umówiła się kilka razy, otwierał jej drzwi.
Zupełnie nie wiedziała, dlaczego. Z czasem okazało się, że wtedy czuje się po
prostu jak w pracy – mówi Barbara Kowalczyk,
reprezentująca biuro matrymonialne Duet Centrum w Warszawie. - Naszym
zadaniem jest wyłapać takie i podobne mechanizmy oraz uświadomić klientom ich
działanie. Ale możliwe jest to tylko dlatego, że po pierwszym spotkaniu
jesteśmy w stałym kontakcie z obiema swatanymi stronami. Rozmawiamy, zadajemy
pytania - nienatrętne, ale ważne. Wyciągamy wnioski, doradzamy.
Możliwy jest też inny wariant. Kobieta lubi swoją tzw.
sprawczość: taka jest i nie zamierza się zmieniać, szuka więc w partnerze
nieczęstego zestawu cech; kogoś, kto nie będzie z nią walczył, a jednocześnie
nie rozgości się pod pantoflem. A najczęściej zwykle chodzi też o to, aby
nie paść ofiarą tzw. łowców posagów – obu płci. Łowców szansy na wygodne,
bezproblemowe życie na czyjś koszt. Nie tylko dlatego, że takie życie jest
moralnie niewłaściwe – bo w sumie nie musi być. Bardziej, że związek zawiązany
z takich powodów ma nikłe szanse, by się rozwijać. Jest wielce prawdopodobne,
że taki łowca czy łowczyni posagu po miodowym miesiącu czy roku wyłoży w końcu
na stół swoje np. psychopatyczne cechy. Wielu klientów odwiedzających biuro
matrymonialne, przynajmniej raz przerobiło już ten wariant w praktyce i
nie chce go powtórzyć.
Kryterium to nie wiek. Z kim szukamy miłości i tworzymy związki?
Wspomniana zasada, że lepiej szukać trochę dalej niż w
najbliższym środowisku, uzupełniana jest o rozmaite warunki brzegowe. Żeby ona
znała się na kuchni ormiańskiej. Albo żeby on mówił w takim języku, bo ona od
lat spędza wakacje w tym kraju. Pierwszym zadaniem swatki, swata jest odsiać
to, co przypadkowe, od tego, co ważne i zasadnicze, wyjść nieco poza skrypt
sporządzony przez klienta, nie tracąc przy okazji jego zaufania.
Ale te warunki brzegowe rzadko są dobrze sprecyzowane. Z
doświadczeń biur matrymonialnych wynika, m.in., że - wbrew pozorom, jedną
z najmniej istotnych zmiennych jest wiek kandydatów. Ludzie mają do siebie
pasować, także wizualnie. Jednak zwykle okazuje się, że tradycyjne "on dwa
lata starszy" czy "ona pięć lat młodsza" ma się nijak do
współczesnych realiów.
- Obecnie mamy ten luksus, że pracujemy z osobami
należącymi do grupy ludzi zadbanych, atrakcyjnych pod wieloma względami, w
większości aktywnych fizycznie, rozwijających się. I często mierzących
otoczenie wedle siebie. – opowiada Paweł Niemiec.
55-letni mężczyźni często mówią, że nie interesują ich
kobiety z ich roczników, a już na pewno nie starsze. Dlaczego? Bo fizycznie
takie kobiety kojarzą się im z własnymi matkami.
- Ale właśnie
ich styl życia, sport, medycyna estetyczna i wszystkie te nowinki sprawiają, że
fizyczny wiek stał się niejako abstrakcją. W przypadku rzeszy
naszych klientów często nie sposób powiedzieć, w jakim są wieku. Można na pewno
zauważyć, że są dojrzali i spełnieni. Na ciekawym etapie życia. Mają coś do
powiedzenia. Mają temperament i apetyt na życie. Wiele spraw już pozałatwiali,
mają czas. Wiele jeszcze mogą, a coraz mniej muszą. Mają też ochotę spędzić
ostatnie aktywne dekady w twórczy sposób. I mają na to środki – opowiada Elżbieta
Ożóg-Liszka, reprezentująca biuro matrymonialne Duet Centrum w
Katowicach.
Wedle kryteriów stosowanych w butikowych biurach wiek
potencjalnych partnerów okazuje się sprawą niewielkiej wagi. A jeśli już,
pojawia się nowy trend, odwrotny do tego zapisanego w kulturze. Zdarza się,
że 45-letni klient zastrzega sobie jako warunek, że chce poznawać wyłącznie
kobiety do założenia rodziny. Odbywa się jedno, drugie, piąte spotkanie. I nic
z tego. Przedstawiamy mu następnie kobietę w jego wieku bądź nawet starszą od
niego o kilka lat. Bo podobne poczucie humoru, doświadczenia, zainteresowania.
Bo jest ciekawa, atrakcyjna. Pojawia się fascynacja i temat dzieci
ląduje na dalszym planie, a para przysyła zdjęcie z kolejnego kraju, który
wspólnie zwiedziła.
Lista życzeń a rzeczywistość w szukaniu miłości
Atrakcyjność też jest zresztą kwestią umowną. Zdarza się
czasem, że konsultanci Duetu doradzają zmianę fryzury, oprawek okularów,
zachęcają, by na randkę ubrać sukienkę. Ale najczęściej jednak zdają
się na własną ocenę. Na intuicję i wyczucie.
- To częsty motyw, że mężczyźni w większości proszą o
szczupłą kandydatkę. Proszą, bo taki jest współczesny standard: szczupła równa
się atrakcyjna. - podkreśla Paweł Niemiec. - Proponujemy nagle spotkanie
z osobą o bardziej kobiecych kształtach, bo doświadczenie podpowiada nam, że te
puzzle będą do siebie pasowały. I co? Finalnie okazuje się, że w ocenie klienta
wywiązaliśmy się wzorowo; partnerka o krągłych kształtach, jego zdaniem, jest
dokładnie taka, jaka być powinna.
Do przysłowiowego kosza na śmieci trafia większa część
przymiotników z listy życzeń, które sprowadza się do planowania wspólnej
przyszłości. Weźmy historię z Chorzowa. Ona – dentystka w średnim wieku.
Chciała poznać lekarza, a najlepiej stomatologa, bo mogliby razem otworzyć i
prowadzić klinikę stomatologiczną. Przedstawiono jej menagera na kontrakcie w
Azji. Klienci musieli niemal stanąć na głowie, aby ułożyć sobie wspólne życie,
ale gdy para do siebie nie pasuje, błahostka będzie pretekstem do zerwania znajomości,
a jeśli oboje mają przekonanie, że warto, nie ma barier, których nie udałoby
się pokonać.
Klientka z Warszawy, z zawodu nauczycielka wychowania
przedszkolnego, chciała kogoś spokojnego, domatora. Dostała ofertę mężczyzny
bardzo znanego w świecie sportu. Na pierwszym spotkaniu widok znanej twarzy
ją nieco zawstydził. Nie poszło źle, ale też nie przesadnie dobrze. Kilka dni
później wpadli na siebie na ulicy. Też są z grupy małżeństw, które przesyłają
do biura pozdrowienia z różnych egzotycznych miejsc.
Trafił się też znany polityk. Opisywany w mediach
specjalista pracujący w Dubaju. W takich sytuacjach biuro matrymonialne nie
zdradza żadnych szczegółów drugiej stronie, zanim sami się nie spotkają. Jemu o
niej przekazano tylko, że jest z wykształcenia polonistką – i była to prawda. O
polityku, że pracuje dużo w terenie, na wyjazdach. Profesjonalni swaci
skupiają się na osobowości i cechach, które, w ich odczuciu, czynią z tego
kogoś interesującą osobę. Czasami nawet one nie potrafią powiedzieć, co to.
Wtedy używają dość enigmatycznego zwrotu: "Macie państwo podobną
energię", "Proszę mi zaufać". O dziwo, wielu to przekonuje.
Dlaczego warto wyjść poza schematy?
Przede wszystkim w biurach radzą się nie spieszyć. Niby
byłoby dla nich lepiej; klient wykupił abonament, zapłacił, a po dwóch
tygodniach mówi, że spotkał właściwą osobę, i robota z głowy.
– Doradzamy ostrożność, bo nasza praca nie polega
tylko na swataniu, ale przede wszystkim na stwarzaniu ludziom okazji do spotkań
z innymi ludźmi – tych podobnych, ale i tych o nieco innych doświadczeniach,
żyjących w innych środowiskach, z którymi, jak wierzymy, będą mieli o czym
rozmawiać – przekonuje Paweł Niemiec. – To odróżnia nasz butik
od internetowego supermarketu. A czy para naprawdę do siebie pasuje? Pokaże
dopiero czas.
W tym sensie, biuro matrymonialne jest jak biuro
podróży: poznając wybrane osoby spoza swoich środowisk, myślące nieco inaczej,
takie, które idąc przez życie, zebrały różne doświadczenia, można się w tym
przejrzeć jak w tafli wody. Jest także sposobność, by przemyśleć sobie wiele
spraw, zadać sobie pytania, których wcześniej zadać nie było okazji,
przymierzyć się do różnych możliwości , przećwiczyć różne ścieżki myślenia. Czasem
nawet zatoczyć koło i uznać, że te początkowe założenia były słuszne, ale
znacznie częściej – by wybrać na życie osobę, której algorytmy komputerowe
przenigdy nie wzięłyby pod uwagę. To często pierwsza sposobność w życiu, by
poznać samego siebie, właśnie poprzez relacje.
Czasem, przy okazji, zupełnie nieplanowanie, znajduje się
igłę w stogu siana. Jak w ujmującej, choć niecodziennej historii z
Pomorza. Klient: inteligentny, oczytany, przystojny. Z powodzeniem
prowadził własną firmę. Ale był też trochę inny, nietypowy: od dziecka nie
widział. Zdecydowała intuicja swatki. Pasowaliby – miała przeczucie. Choć, jak
to często bywa, pan nie spełniał wielu z jej kryteriów. No i ta
niepełnosprawność. Jak zareaguje klientka? Zapytała jednak i... Pani
oczy się zaszkliły. Przez lata do robienia kariery naukowej do pracy napędzała
ją relacja z niewidomym bratem. Wielkie zaangażowanie. Chęć, by mu pomóc.
Znaleźć sposób. Coś stworzyć. Ale też szacunek i podziw, że brat buduje swoje
piękne życie pomimo takich ograniczeń.
Klientka wiedziała, że osoby pozbawione wzroku mogą być
niezwykle zaradne, samodzielne, również finansowo. Że mają osobowość. Wnętrze.
Z tej perspektywy brak możliwości widzenia był jedynie szczegółem. Są parą do
dziś.
Martyna Bunda, POLITYKA, nr 32 (3475), 31.07-6.08.2024