Na życzenie przyjeżdzamy do klienta
Czytelnia
Nikt nie zastąpi ojca
Jak to się stało, że nasza kultura doszła do tak niekorzystnej interpretacji idei ojcostwa? Kluczowym momentem, unicestwiającym niemal całą ideę ojcostwa była rewolucja przemysłowa XVIII wieku. Nastąpiło wtedy jedyne w swoim rodzaju „wyjście ojca z domu”. Wcześniej ojcowie i synowie byli złączeni związkiem biologicznym i społecznym. Ojcowie byli nie tylko najbliższymi – obok matek – istotami, ale także nauczycielami, wzorcami do naśladowania, dostępnymi codziennie i bezpośrednio modelami męskich zachowań. Syn znajdował w ojcu miłość, wsparcie i ochronę, ale także sui generis „cechowego mistrza” w tajnikach różnorodnych męskich zawodów, przewodnika po zawiłościach męskiej kondycji, żywe ucieleśnienie tego, czym i kim powinien być mężczyzna. Synowie właśnie od swoich ojców uczyli się, jak łowić ryby, jak polować, jak pisać toccaty i fugi, jak odlewać dzwony, jak robić buty, uprawiać rolę, oporządzać bydło.
Nieobecność ojca
W momencie powstania najpierw manufaktur, a potem fabryk, ta organiczna jedność uległa zniszczeniu. Pojawiła się bowiem idea pracy najemnej, która zmusiła wielu mężczyzn do opuszczania swoich domów na długie godziny – wyruszali bowiem do fabryk, a praca w tamtych czasach trwała nierzadko 16 godzin dziennie. W konsekwencji tego procesu, synowie utracili możliwość naocznego przekonania się, na czym polega istota bycia mężczyzną, gdyż przestali wiedzieć – bo w tym nie uczestniczyli i tego nie widzieli – co robią ich ojcowie. Wtedy właśnie ojcowie stali się po raz pierwszy na taką skalę ojcami nieobecnymi. A nieobecność rodzi podejrzliwość, niepewność, wstyd i zakłopotanie. Nieobecność ojca zmusza też syna do tego, żeby sam, niejako na własną rękę, zaczął się przekonywać, co to jest męskość. Zmusza do niepewnych eksperymentów, przynosi niepowodzenia. Nierzadko prowadzi do upokorzeń i skazuje na bolesną samotność: z kim się bowiem podzielić troskami, lękami i nadziejami? Przecież nie ma wokół mężczyzn, którzy przeszli sami przez piekło młodości i dorastania, którzy poradziliby, co wtedy należy robić i jak postępować. No, może jeszcze dałoby się porozmawiać z dziadkiem? Ale szybko okazało się, że dziadek jest także nieobecny i nieosiągalny...
Pojawiła się jeszcze jedna, niesłychanie ważna konsekwencja rewolucji przemysłowej, a mianowicie zerwanie ciągłości tradycji, które dokonało się na skutek wielkich migracji ze wsi do miast oraz powstania skupisk wielkomiejskich. W takich skupiskach mamy do czynienia z procesem akulturacji na niespotykaną skalę. Coraz częściej też w mieszkających w miastach rodzinach brakuje dziadków, a więc ojców ojca i matki, którzy mogliby pełnić „rolę zastępczą” i zapoznawać wnuków z tym, co żywe z przeszłości. Najczęściej bowiem pozostali oni na wsi i albo z rzadka tylko odwiedzają wnuków (bądź też wnuki spędzają u nich wakacje), albo też twarde wymagania finansowe i czasowe uniemożliwiają wszelkie kontakty. Ojciec jest bowiem pochłonięty pracą niemal bez przerwy – obojętnie czy mamy na myśli XIX-wieczny kapitalizm, czy czasy współczesne! – więc zazwyczaj nie ma już ani siły, ani też niezbędnej wiedzy do tego, aby zapoznać synów z jakąkolwiek żywotną tradycją.
Reprezentuje wyłącznie siebie
Ojciec reprezentuje dzisiaj wyłącznie siebie. Przecież nie kształci swego syna, nie przekazuje mu skarbów tradycji. Jedyne co może mu zaoferować, to własna osobowość i porady oparte na własnym doświadczeniu. A to już nie wystarcza. Przecież „byle fachowiec”– np. psycholog zrobi to lepiej, a grupa rówieśników jest o niebo atrakcyjniejsza towarzysko od najbardziej imponujących ojców. Czyż nie?
Tak więc chłopiec pozbawiony rodzica „wspartego siłą tradycji” jest jakby bez wspólnoty, bez klanu, bez stowarzyszenia, bez cechu. Pozbawiony więc jest tego wszystkiego, co w przeszłości utwierdzało go w poczuciu ważności tego, co robi, dawało siłę do życia i świadomość bycia częścią czegoś większego od niego i go przekraczającego. Ale też uczyło młodego człowieka odpowiedzialności, dyscypliny, poświęcenia i szacunku dla innych. Temu w dawnych czasach i tradycyjnych społecznościach służyły tzw. rytuały inicjacyjne, których dzisiaj właściwie w kulturze nie ma. Dotkliwie odczuwany ich brak jest jeszcze jednym niesprzyjającym momentem dla prawidłowych – czytaj: naznaczonych wzajemnym szacunkiem i troską – kontaktów synów z ojcami. Brak tych rytuałów oznacza brak przekazu odnośnie legend, baśni, eposów kulturowych, mitów, słowem: prawdziwego życia religijnego, niekoniecznie w sensie „zwykłej” pobożności, lecz w sensie rozwijania samodyscypliny, podejmowania wyzwań i zobowiązań, brania odpowiedzialności, kształcenia w sobie odporności na cierpienia, a więc czegoś, co jest znacznie starsze od chrześcijaństwa, ale nie mniej od niego ważne. Robert Bly, autor Żelaznego Jana – bestselleru o istocie ojcostwa i męskości – trafnie zauważa, że w czasach współczesnych substytuty takich rytuałów są dostarczane przez gangi młodzieżowe, grupy pseudokibiców, narkotyki i muzykę pop.
Ważną rolę odgrywa współcześnie radykalne sfeminizowanie całego procesu edukacji. Zadziwiające, jak wielu mężczyzn nauczyło się różnych zabaw, pacierza, alfabetu, rachunków, geografii, biologii – i czego tam jeszcze – od swoich babć, cioć, pań przedszkolanek, nauczycielek, instruktorek itp. Nie chciałbym, Boże broń, być posądzony o jakikolwiek mizogynizm czy chęć restauracji tradycyjnego patriarchalizmu w najgorszym stylu. To, co chcę przedłożyć pod rozwagę, to pozornie niewinna myśl Roberta Bly. Kobieta bardzo dobrze wie, jak w dziewczynce obudzić drzemiącą w niej kobietę. Ale kim jest mężczyzna – tego kobieta wiedzieć nie może. Niestety, nazbyt często o mężczyznach i istocie męskości chłopcy dowiadują się właśnie od kobiet. A, jak znowu trafnie zauważa Bly, kobiety na ten temat nie mają i nie mogą mieć odpowiedniej wiedzy oraz często nie mają również żadnego interesu, aby mówić prawdę na ten temat!
Idealny mężczyzna mamusi
Przeszkodą w porozumieniu między ojcami a synami jest relacja, jaka istnieje w naszej strefie kulturowej między matkami a synami. Określiłbym ją po prostu i bez owijania w bawełnę jako zbyt bliską, a nawet ocierającą się o kazirodztwo. Kobieta traktuje w takim związku syna jak idealnego mężczyznę. O niebo lepszego od nieobecnego, pijanego, niedojrzałego, leniwego ojca. Mężczyznę, który zaspokoi wszystkie jej pragnienia i aspiracje (także te erotyczne). Ów rozkoszny synalek powinien być posłuszny swojej mamusi i zależny od niej, nawet po przekroczeniu 50. roku życia (oczywiście jego, nie jej). Syn w takim związku przygotowywany jest nie do roli męża i ojca, tylko do roli syna i dziecka mamusi. Nie wie, jak powinien zachowywać się prawdziwy mężczyzna. Dlatego nawet gdy znajdzie sobie kobietę, która zechce (ku zgrozie i rozgoryczeniu matki) zostać jego żoną, to może wobec niej zaprezentować tylko jedno z dwóch znanych sobie „męskich” zachowań: a więc albo „ojca” – utracjusza, pijaka i szaławiły, albo „synka” – wiecznego młodzieńca, nieodpowiedzialnego, kochającego żonę-mamusię, ale nierozumiejącego dlaczego wymaga od niego wynoszenia śmieci, sprzątania po sobie czy mycia naczyń, dlaczego nie pozwala wydać całych oszczędności na komputer najnowszej generacji. Mamusia wprawdzie utyskiwała i narzekała, a nawet zdarzało się jej pochlipywać w kącie, ale w końcu sama wyniosła śmieci, wszystko posprzątała, pościeliła łóżeczko, ugotowała, odgrzała obiad, wyprasowała koszule i spodnie, tak czule gładziła po włosach i wybaczała synkowi wszystkie wybryki i ekscesy. Nie muszę chyba dodawać, że sytuacja taka jest możliwa przede wszystkim dlatego, że ojciec zbyt często bywa ojcem nieobecnym.
Te słowa wracają jak złowrogi refren: ojciec nieobecny – a więc nieznany, nieobecny – a więc zagrażający, nieobecny – a więc taki, z którym nie możemy współodczuwać, porozumieć się, posiadać wspólnych celów. A do tego wszystkiego ojciec niebędący dumnym mężczyzną, który nie chce dla syna takiego samego losu jak dla siebie! To wszystko także dotyczy synów: też są całymi dniami nieobecni, chodzą na kung-fu, uczą się angielskiego, surfują po Internecie, poznają komputer. I, niestety, w większości tych umiejętności tylko nieliczni ojcowie są w stanie im pomóc lub doradzić coś sensownego. Tu kryje się następny dostarczyciel cegieł do muru między ojcami i synami – czas. A ściślej, tempo życia i zawrotna ilość rewolucji technologicznych, które co chwilę spadają na zaskoczonych ojców, często już zbyt „sztywnych”, „dogmatycznych” i „przestraszonych”, żeby się dostosować do kolejnej zmiany, przestawić na nową przeglądarkę internetową, opanować nowy edytor tekstu, zrozumieć, co to są RPG, V.R. i R.L. oraz czym się różnią formaty mp3 od mp4, Arctis Monkeys od White Stripes, a drum’n’bass od trip hopu...
Co z tą męskością?
Czy nie jest teraz w bolesny sposób zrozumiałe, że ojcom tak bardzo trudno jest nie tylko porozumieć się, ale choćby zacząć zwykłą rozmowę ze swoimi chmurnymi i milczącymi synami? Że tak wiele goryczy i smutku spowija ojcowsko-synowskie relacje?
Nieprzypadkowo w latach 80., poczynając choćby od często tu przywoływanego Roberta Bly – na Zachodzie rozpoczął się ruch odnowy męskości i ojcostwa, ruch ludzi, którzy uświadomili sobie, że coś z tą naszą męskością dzieje się niedobrego w ostatnich czasach i że wiele z tego złego zaczyna się właśnie w niewłaściwych relacjach między ojcami i synami. I coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że taki upadek męskości i ojcostwa szkodzi w niesłychany sposób także kobietom...
Oczywiście, mam bolesną świadomość, że temat wymaga poważnych badań i rzetelnych opracowań. Ale myślę też, że warto się zastanawiać nad wszystkimi sprawami i kwestiami, które się w tym tekście pojawiły. A przede wszystkim, posłuchajcie ojcowie: warto być obecnym w życiu swoich synów, bo to jest chyba najważniejsza rzecz, która decyduje o wszystkich innych. Bez tej podstawowej, fundamentalnej obecności chyba niczego innego zbudować się po prostu nie da. I nic nie jest jej w stanie zastąpić.
Źródło:
www.charaktery.eu/artykuly
Znajdź wartościowego partnera z biurem matrymonialnym Duet Centrum!